Coś dla ducha: Dzień na „nie”, czyli kilka sposobów, jak nie zatruwać swojego związku frustracją
Są takie dni, w
które nic nie idzie. Strajkują taksówkarze, boli cię ząb, pralnia gubi ulubioną
sukienkę, twoja drużyna przegrywa a znienawidzonemu politykowi rosną słupki – a
najczęściej wszystko na raz. Taki super-piątek 13-tego.
Wchodzisz wtedy
do domu, wymieniasz spojrzenia z partnerem i wiesz. To jest ten dzień. Będzie
awantura. Jeszcze nie wiesz, o co, ale wystarczy się rozejrzeć i powód sam się
napatoczy. W tym momencie przypominasz sobie o wszystkich rzeczach, o które
kiedykolwiek go poprosiłaś. A on, paskudnik, tak cię wysterował – pranie
niezłożone w kostkę leży odłogiem, kolacji brak, ramka ze zdjęciem z
zeszłorocznych wakacji wciąż kurzy się na stercie rzeczy do powieszenia.
Zasadniczo, jesteś zła na świat i chciałabyś, żeby cię przytulił i schował
przed całym złem w swoich ramionach. Jak to okazujesz? Zaczynasz litanię
pretensji i krzyków.
*Uwaga, tekst zawiera lokowanie
płci, ale końcówki czasowników i przymiotników należy traktować orientacyjnie.
Tak, wszyscy to robimy – kobiety i mężczyźni.
Przed powrotem do domu:
Nawet jeśli wali
ci się cały świat na głowę, przypomnij sobie, że dom powinien być bezpieczną
przystanią. Zanim wparujesz do mieszkania z życzliwością tornada, zatrzymaj się
na moment. Weź głęboki wdech i wydech. Policz do 10. Zrób cokolwiek, żeby
uspokoić się nieco. Inaczej atmosfera w domu będzie musiała ulec prawu serii i
z pewnością znajdziesz za drzwiami coś, co potwierdzi kłębiącą ci się w głowie
myśl, że to twój najgorszy dzień w życiu. Pomyśl, że tak, jak ty chcesz
postrzegać dom, jako sanktuarium bezpieczeństwa; tak samo twój partner. Nie
celuj w niego niespodziewaną złością. W ten sposób zaburzysz i jego i twój
sposób postrzegania waszej wspólnej przestrzeni.
Za późno. Weszłaś a
wściekłość już bucha ci z uszu.
Masz oczywiście
prawo być zła, że rzeczywistość domowa nie czeka uszyta, jak na miarę. Tylko,
czy jest po co? Spróbuj zastanowić się, czy gdybyś właśnie spędziła najmilszy
dzień wszech czasów, te niedociągnięcia tak by cię zdenerwowały? Skoro tyle
nieprzyjemności już dzisiaj doświadczyłaś od wszystkich i wszystkiego dookoła,
może lepiej ograniczyć osobistą wojnę o jeden front? Z praniem i prasowaniem
zaczniesz się bić, gdy zbierzesz wojska z innych potyczek. Dzisiaj zwyczajnie
sobie odpuść. Powiedz partnerowi, że masz koszmarny dzień i tylko mocne
przytulenie może cię uratować. Upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu – jemu
dasz możliwość wykazania się, a sobie zapewnisz szybki dopływ uspakajającej
oksytocyny.
Nie dałaś rady. Awantura
kręci się w najlepsze.
Zaczęło się od
tej sterty w koszu w łazience a potem już jakoś poszło… Jesteście przy tym, że
on na pewno nienawidzi twojej matki, bo to ona wymyśliła, że po weekendzie
należy wstawić pranie. Gdzieś około nie podania twojemu ojcu ketchupu na grillu
w zeszłe wakacje robicie woltę i wracacie do tego, że to Ty musisz się
wszystkim zajmować, bo on to sam nic a nic. Za chwilę zerwiecie zaręczyny a on
zacznie się pakować. Zostaje ci tylko jedna rzecz. Drastyczna, muszę przyznać,
ale zabrnęliście za daleko. Zatrzymaj się, przeproś – nie za temat, który być
może jest nawet istotny, ale za formę. Ściągnij cugle swojej wyładowywanej
właśnie frustracji i przestań obwiniać go za swój kiepski dzień. Przypomnij
sobie, że wszystko zaczęło się o wiele wcześniej a zniszczenia, które właśnie
czynisz w swoim mirze domowym są ostatnią ofiarą lawiny wściekłości. Nie
oczekuj, że on od razu odpuści. Mężczyźni mają zwykle inną dynamikę i, gdy już
wejdą na wysokie obroty, ciężko im z nich zejść. Wycofaj się i pozwól mu
pomilczeć. Za jakiś czas przynieś herbatę a w łóżku dotknij jego dłoni swoją.
Często mówi się
o nieprzynoszeniu pracy do domu. To dość utopijna wizja. Zresztą nie tylko
praca nas stresuje. Codziennie stykamy się z mnóstwem sytuacji, które nas
dotykają, przytłaczają, denerwują. W tym wszystkim zapominamy, że łączymy się w
pary, żeby być silniejsi i móc skuteczniej opierać się zewnętrznym atakom.
Będzie tak, gdy z większą delikatnością podejdziemy do zbudowanego wspólnie sojuszu.
Oto 10 porad,
jak skutecznie razem walczyć ze złym dniem:
- Nie wchodź do domu nabuzowana. Zanim wejdziesz do domu, zastosuj którąś z uspakajających technik albo przejdź się na spacer wokół bloku.
- Analizuj swój zły nastrój i jego przyczyny. Powiedz głośno, co cię zdenerwowało, zanim przekroczysz próg.
- Gdy już wejdziesz do domu, powtórz partnerowi to, co wcześniej już sformułowałaś. Zacznij od „mam fatalny dzień, bo…”.
- Nawet, gdy dostrzegasz w domu coś, co cię drażni, postanów zająć się tym jutro. Zirytowana nie masz trzeźwego osądu sytuacji.
- Ustal z partnerem sygnał – słowo, zdanie lub gest, które będzie anonsowało kipiącą frustrację i wspólnie ustalcie, jak druga osoba może pomagać je gasić. Może to być przytulenie, pogłaskanie po głowie albo odpowiedź np. „damy sobie z tym radę”.
- Gdy czujesz, że eksplozja wisi na włosku i zaraz rozszarpiesz swojego partnera, przypomnij sobie ostatnią miłą rzecz, którą dla ciebie zrobił – wczorajszą kolację, masaż czy sms z życzeniem dobrego dnia.
- Zadawaj sobie pytania, czy kolejne rzeczy wyprowadzałyby cię tak z równowagi, gdybyś była na wakacjach w ciepłych krajach. Pomyśl przez chwilę, że na takie się właśnie wybierasz. Z nim.
- Zakomunikuj partnerowi nie tylko istotę problemu, ale i swoje oczekiwania. Mężczyźni zwykle starają się znaleźć rozwiązania problemów, gdy kobiety często po prostu chcą coś z siebie wyrzucić.
- Wspólnie zadajcie sobie pytanie – czy to jest problem mały, średni czy duży. Często taka prosta racjonalizacja pozwoli ci oderwać się od samej wściekłości i spojrzeć na sytuację z dystansem.
- Powiedz swoje a potem przytul go i pozwól złości rozpłynąć się w nieopisanym szczęściu płynącym z bliskości. W ciszy.
Frustracja jest,
jak komar. Bzyczy koło ucha nie dając spokoju, wysysa energetyczną krew a na
koniec zostawia ci bąble, które swędzą coraz bardziej wraz z złością, którą
wkładasz w ich rozdrapywanie. Swój fatalny dzień zamierzałam wyleczyć dziś
długim spacerem z psami, zanim spotkam się ze współdomownikami. Zanim weszłam
do lasu, inni psiarze z niego wychodzący poinformowali mnie, że komary pożerają
w nim żywcem. Miało to ostatecznie zrujnować mój dzień. Przezornie jednak
uzbroiłam się w spray zapobiegawczy bliższym kontaktom z krwiopijcami.
Zapobiegania, zamiast wściekłego rozjątrzania, Wam życzę.
J. H. Sawicka
0 komentarze:
Prześlij komentarz