Coś dla ducha: Wolność w związku, czyli dlaczego on się dusi a ona wie lepiej
Podsłuchane #2
Paker 1: Spadam, kolego. Widzimy się wieczorem na meczu?
Paker 2: Postaram się. Zobaczymy, czy Ania mnie puści.
Paker 1: Moja mama też ma na imię Ania.
Paker 2: To moja dziewczyna…
Słucham i nie wierzę. Popatruję i
oceniam. Facet ma około 25 lat, niedawno wyrwał się spod skrzydeł rodzicielki a
już ma kolejną kobietę, która planuje mu życie. Brakuje tylko, żeby dostał
szlaban, jeśli nie pozmywa po obiedzie.
Zanim zakrzykniecie panowie: „Właśnie
tak! One takie złe i niedobre”, poczekajcie moment. Może one nie takie
wspaniałe, ale czy wy przypadkiem nie okazaliście się na tyle bezwolni i
pozbawieni inicjatywy, że te one musiały przejąć stery związku? Z
doświadczenia wiem, że rzadko tylko jedna ze stron jest zła i niedobra.
Zacznijmy od podstaw. Związki są
świetne. Są takie z wielu powodów – poczucie bliskości, regularny seks, możliwość
polegania na kimś. Czemu zatem, coraz więcej osób podchodzi sceptycznie do
wizji tej sielanki? Najczęściej odpowiedź brzmi: „bo nie chcę rezygnować z
mojej wolności”. Czym tak właściwie jest ta wolność i czemu związek najczęściej
kojarzy się z jej wyzbyciem?
Wolność moja kończy się tam, gdzie
zaczyna się twoja. Definicja z cyklu ogólnych, ale jakże obrazowa. Wchodząc
nieco głębiej, oznacza to, że wolno nam dysponować swoim jestestwem, dopóki nie
ma to bezpośredniego wpływu na jestestwo kogoś innego. A jak wygląda to w
związku? Wszystko zależy od tego, jak podejdziemy do naszych relacji
uczuciowych i (uwaga! to ważne!), jak umówimy się z naszym partnerem. Możemy
organizować nasz związek, jako podmiot o osobnej osobowości prawnej. Powstaje
wtedy My, która dysponuje jednym głosem. Brzmi świetnie? Do czasu. Bardzo łatwo
przejść w takiej organizacji od wspólnego ustalania rzeczy istotnych, do
wchodzenia sobie na głowę: „nie ubierzesz się tak”, „nie wyjdziesz z kolegami
na piwo” itp. W takim układzie miejsce na osobistą wolność bardzo szybko kurczy
się na rzecz świetnie zorganizowanego My. Jest również inny sposób układania
się w relacji uczuciowej. Możemy wyjść z założenia, że jesteśmy spółką dwóch
osobnych działalności gospodarczych. Mamy wtedy do czynienia z Ja i On(a) i
decyzje podejmowane powinny być wspólnie a głosy w dyskusji będą dwa. Będzie
wymagało więcej wysiłku, żeby obydwie osoby głosowały tak samo, ale za to nikt
nie zostanie „pożarty” przez rzeczoną organizację.
Kobiecy punkt widzenia
Uwielbiamy naszych mężczyzn, choć
uważamy ich za niekoniecznie dobrze zorganizowanych, odpowiedzialnych i
samodzielnych. Bardzo łatwo zmieniamy się z partnerki w matkę dla naszego
mężczyzny, co niejednokrotnie same z uśmiechem przyznajemy. Przecież ten biedny
miś ani pralki nie umie obsłużyć, wysłany po zakupy na kolację przyniesie
pasztet, kajzerki i piwo a tak naprawdę to nawet wodę na ziemniaki przypali.
Skoro zatem musimy się nimi kompleksowo zajmować, to i wyznaczamy inne domowe
zasady. Ich hobby jest niepoważne, spotkania z kolegami na pewno zamienią się w
dziką orgię, a w ogóle, to jak on się ubrał?! I tak oto, począwszy od matki,
przez życiową partnerkę, aż do bycia matką kolejnego mężczyzny, kastrujemy ich z męskości. Dlaczego? Bo im nie ufamy. Bo nie ufamy, że są dorośli. Nie
przeczę, że czasem mają pewne braki, ale czy my wszystkie potrafimy dolać oleju
w aucie albo zainstalować nowe oprogramowanie na komputerze? Czasem warto jest
zrobić krok w tył, żeby złapać nieco dystansu i mieć możliwość spojrzeć na
„większy obrazek”. Jeśli będziemy niańczyć naszych mężczyzn, same będziemy
miały bez przerwy ręce pełne roboty – trzeba zrobić nasze rzeczy, dokładnie
zlecić jemu, co ma zrobić a na koniec sprawdzić i po nim poprawić. Z drugiej
strony staniemy się cerberami ich wolnego czasu, bo oni spędzą go na głupotach.
Ostatecznie, zamkniemy ich w klatce wiecznych dzieci, które zawsze trzeba
trzymać na smyczy. A w barze, do którego będą przed nami uciekać, będą
opowieści o żonie-heterze. Nie twierdzę, że sami mężczyźni nie wpisują się
nieraz w powiedzenie, że chłopcy nie dorastają, tylko mają droższe zabawki; ale
potraktujmy to, jako pole do stworzenia symetrycznej odpowiedzialności w relacji.
Jeśli facet nie umie tego udźwignąć, trzeba go oddać na reedukację do JEGO
matki.
Męski punkt widzenia
Kobiety to istoty żyjące wbrew
jakiejkolwiek logice. W zasadzie to worek z chaosem. Dają się poznać, jako
towarzyskie, entuzjastyczne i otwarte. Podziwiają twoje pasje, chętnie spędzają
czas z twoimi przyjaciółmi a nawet lubią gry video. Po jakimś czasie okazuje
się, że są humorzaste, gderają i oplatają facetów, jak młody koala. I klops.
Generalnie są urocze, ale zawsze znajdą coś, co ty lubisz a one postanawiają
tego nie znosić. I suszą głowę; walą, jak dzięcioł a facet ciągle musi kombinować.
Ona natomiast wydaje polecenia, zabrania, kręci nosem i mężczyznę ustawia,
wychowuje sobie. Najpierw to nawet słodkie, bo przecież się troszczy. Po pewnym
czasie zamienia się to w reżim i nawet można się jakoś pogodzić z etykietką
pantoflarza. Istnieje ewentualność, że kobieta po prostu tego faceta nie lubi. To
faktycznie zołza, która lubi dręczyć siebie i mężczyznę. Może też się okazać,
że sam mężczyzna zasłużył sobie na to wiecznie obserwujące oko wielkiej
siostry. Często zdarza się to w przypadku młodych osobników, które ledwo
wyfrunęły spod matczynych skrzydeł, ewentualnie z epizodem z akademika. Z
jednego wiktu i opierunku wpadają w kolejny. One szybko orientują się, że
organizacja domowa spada na ich barki, więc nawet nie próbują; po prostu
wchodzą w rolę opiekunki. Ale i ci wiekiem bardziej posunięci nieraz
przeskakują z jednego takiego układu w drugi i nigdy naprawdę nie stają się
samowystarczalni. Im bardziej facet okazuje się uległy i bierny, tym bardziej
kobieta czuje, że musi przejąć rolę matki. Paradoksem jest fakt, że nieraz
mężczyźni idą na te różne ustępstwa, żeby kobietę uszczęśliwić. Zwykłe: wybierz
restaurację, film czy co chcesz robić w weekend; zamiast być uznane za próbę
dogodzenia; uznać można za brak samodzielności. Konkluzja? Warto wybierać
partnerów, których naprawdę się lubi z całym dobrodziejstwem inwentarza. A w
związku nie powinno się ulegać lenistwu czy przesadnemu dopieszczaniu.
Wiemy, gdzie wolność się kończy.
Oczekujemy jej od naszych partnerów. Czy jednak zadbaliśmy, żeby ramy tej
wolności zaczęły się od samodzielności i wzajemnego zaufania? Przede wszystkim
musimy zawierzyć sobie nawzajem, że jesteśmy chętni i gotowi do prawdziwie
partnerskiej relacji. Dzielenia się obowiązkami i przyjemnościami, odpowiedzialnością
i wolnością.
Joanna H. Sawicka
0 komentarze:
Prześlij komentarz